Cześć,
Widzimy się ostatni już raz w tym roku, a kolejne wydanie zaplanowałem dopiero na 17 stycznia, więc mamy miesiąc odpoczynku od siebie. Dzisiaj za to mam dla Was:
Nie będzie jednak nic o sztucznej inteligencji w postaci ChatGTP od Open AI o którym wszyscy piszą. Uważam, że w przypadku naszej branży na razie nie ma o czym rozmawiać. Dlaczego? Dlatego:
Na koniec roku nie daje o sobie zapomnieć Holon IQ z zestawieniem The Europe EdTech 200. Jest to zestawienie o tyle warte przejrzenia, że skupia się właśnie na naszym kontynencie. Cóż, globalnie obraz często zamazują nam startupy amerykańskie czy azjatyckie, a jednak dobrze jest od czasu do czasu spojrzeć na świat, który znamy i rozumiemy. Zestawienie jest tutaj:
A stąd możecie pobrać je w wysokiej rozdzielczości, która pozwoli zobaczyć cokolwiek więcej, niż mrowie logotypów.
Zestawienie ma na celu pokazanie młodych i szybko rozwijających się firm branży edtech z całej Europy, ale z wyłączeniem regionu Nordic-Baltic (ponieważ tam tak dużo się dzieje, że mają własne zestawienie).
Rozwiązania wspierające infrastrukturę do nauki i zarządzania procesami edukacyjnymi stanowią 20% tegorocznej listy, ponieważ firmy dążą do rozwoju swoich inicjatyw cyfrowych. Dominują platformy i środowiska do nauki, w tym wspierające naukę mieszaną (Rise Up, FeedbackFruits), naukę mikro i z wykorzystaniem narzędzi mobilnych (Code of Talent) oraz naukę poprzez tworzenie (Genialy).
Dwie trzecie startupów działa w modelu D2C (direct-to-consumer) czyli bezpośredniego kontaktu z konsumentem. Przy czym startupy te starają się wspierać naukę języków (AllRight, Beelinguapp, Tandem), zasoby edukacyjne i wsparcie nauki (Plume, Sharpen, Wuolah) wraz z edukacją bezpośrednią (simpleclub, codam, Tomorrow University, viMUM), a także korepetycje (GoStudent, ubiMaster, Cleverly).
Startupy działające w modelu B2B wspierają szkoły, uniwersytety i firmy w poszukiwaniu i rozwijaniu talentów (CoachHub, SkillGym,TechWolf), ocenie i informacji zwrotnej (Nurture) oraz wsparciu dla nauczycieli (Kimple Education).
Na liście rządzą startupy z Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec, a rosną w siłę te z Włoch i Hiszpanii - czyli największe rynki. Polska też ma swój kawałek tortu, choć niewielki.
Talon na balon dla tych, którzy odnajdą tak z marszu polskie startupy.
Binge to jedno z tych angielskich słów, których chyba nie da się przetłumaczyć. A przynajmniej nie wprost. Znamy od jakiegoś czasu zjawisko binge watching czyli takiego nałogowego wręcz oglądania seriali na platformach streamingowych. Siadasz wieczorem, włączasz i wciąga cię do tego stopnia, że przestajesz dopiero nad ranem, gdy warto jeszcze złapać te 2-3 godziny snu przed pójściem do pracy.
Ale binge learning? Napadowe uczenie się? Czy da się tak uczyć? Okazuje się, że tak - występuje takie zjawisko i jest mocno negatywne. Bardzo ciekawie opisał to Oswald Kyrre na łamach Medium w artykule Binge-Learning: The Dark Side of Self-Improvement.
No właśnie, ciemna strona samodoskonalenia, a przecież self-improvement to jeden z filarów uczenia się przez całe życie. Chciałbym mieć czas i inne środki na te wszystkie kursy i szkolenia, które mógłbym przejść. Okazuje się, że to niekoniecznie dobrze. Sęk w tym, że uczenie się to nie tylko wkład, który przyjmujemy, ale i wkład, który dajemy. A więc input i output są potrzebne, aby uzyskać optymalne efekty. Nałogowe uczenie się składanie do konsumpcji i sprawia, że zatracamy się w tym procesie. Tymczasem potrzebna jest produktywność, a nie konsumpcja bez umiaru. Oczywiście produktywność bez umiaru też nie ma sensu. Oswald Kyrre pokazał to na takim diagramie:
Pierwszy kwadrant to konstruktywna produktywność, a więc obszar do którego powinniśmy dążyć. Możemy w ramach naszego outputu np. napisać artykuł, nakręcić krótki filmik czy stworzyć infografikę na bazie tego, czego się nauczyliśmy.
Kwadrant drugi to konstruktywna konsumpcja. Tutaj mam np. czytanie artykułów na Wiki, oglądanie filmików motywujących czy słuchanie podcastów edukacyjnych. Nib dalej się uczymy i jest to konstruktywne, ale to jednak konsumpcja.
Trzeci kwardant to piekło. Tutaj mamy destrukcyjną konsumpcję: oglądanie telewizji przez cały dzień czy granie w gry.
I wreszcie opcja czwarta to destrukcyjna produktywność. To wtedy gdy piszemy masę artykułów czy postów na mądre tematy, ale nie mamy czasu zregenerować się lub gdy zarywamy noce, aby dotrzymać terminu projektu. Cóż, jesteśmy produktywni, to na pewno, ale jakim kosztem?
Droga do sukcesu wydaje się łatwa, wystarczy trzymać się obszaru pierwszego, a więc być cały czas w fazie konstruktywnej produktywności. To jednak niemożliwe. Nasze życie to nieustanny balans i próba zachowania harmonii. Mamy yin i mamy yang. Możesz czytać wiele artykułów i w końcu napisać własny. Ważne, aby nie popaść w nałóg ciągłego przyjmowania wiedzy, do czego skłaniają wszelkiego rodzaju kursy online dystrybuowane w metodzie self-paced. Czasem wydaje nam się, że te różne ćwiczenia polecane na końcu danego modułu to tylko takie dodatki mające na celu jedynie zagęszczenie treści, ale kryje się za tym znacznie więcej, choć nie zawsze autorzy są tego świadomi. Prościej jest obejrzeć kilkadziesiąt odcinków kursu i skłamać samemu sobie, że się czegoś nauczyliśmy, niż zatrzymywać się co parę kroków na obciążające nasz mózg ćwiczenia. Przecież liczy się wiedza, a praktyka w nauczaniu zdalnym to i tak fikcja. Otóż, nie!
Co zatem zrobić, aby nie popaść w nałóg? Podpowiada nam Liz Guthridge na łamach Forbes w artykule Why Binge Learning Is Bad For Your Brain And Three Actions To Take Instead.
Warto jeszcze na koniec pamiętać, że napadowe uczenie się może mieć co najmniej dwa typy, o czym pisze Matthew Brew z eduMe w artykule What is Binge Learning?: Optimizing Your Learning Strategy for the Millennial Workforce. Mamy więc:
I tutaj pojawia się pewien zgrzyt, ponieważ część badań pokazuje, że binge learning jest skuteczny. Możecie o tym przeczytać na przykład tutaj. Bierze się to z tego, że osoby nałogowo uczące się są bardziej skłonne do kontynuowania nauki (co jest oczywiste), a także w tym wyścigu z rzeczywistością (często tak traktują własny rozwój) meta pojawia się na ich horyzoncie szybciej. Sęk w tym, że badania te skupiają się raczej na zyskach tych, którzy nauczają i motywują do nauki, niż na uczniach. Każdy decydent L&D w dowolnej korporacji dałby wiele, żeby pracownicy szybko i masowo, wręcz taśmowo, przechodzi przez szkolenia. Jasne, w krótkim okresie pomiarowym na pewno będą przez to bardziej kompetentni, ale na dłuższą metę to nie służy nikomu. No bo czy nauka powinna być jak oglądanie Netfliksa?
Wiele osób sobie zadaje takie pytanie, gdy stają przed wyzwaniem zaprojektowania swojego produktu edukacyjnego zwanego potocznie kursem. I często zadają je mnie, ponieważ zdarza mi się takie produkty tworzyć, często pracując od samego pomysłu. No cóż, odpowiedź daje nam statystyka i nauka. Zacznę może od tego, że wiele zależy o jakich kursach mówimy nie da się porównać kursu kohortowego z akademickim MOOC-kiem. No, ale spróbujmy. Spójrzcie na to badanie:
Znajdziecie je tutaj: https://doi.org/10.3390/su7032274. Świeżością może nie grzeszy, więc na kohorty się nie załapiemy, ale za to dowiemy się wielu ciekawych rzeczy. Między innymi tego, że idealna długość kursu MOOC to 7-8 tygodni przy przy zaangażowaniu około 3-5 godzin w tygodniu. Czyli typowy MOOC to 20-40 godzin. O tym jak szybko go ukończymy decydujemy my lub - czasem - zaszyte mechanizmy spowalniające nas (np. udostępniające kolejne moduły dopiero po upłynięciu jakiegoś czasu).
Abstrahując do tego, to Philip Guo z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego zmierzył też idealną długość jednej lekcji wideo. I wyszło tak:
Czyli wychodzi na to, że 6-9 minut to najbardziej odpowiednia długość, przy czym ci, którzy oczekują w związku z przejściem kursu jakiegoś certyfikatu czy dyplomu są skłonni do dłuższych poświęceń.
Oczywiście zagadnienie jest mocno teoretyczne i omówione “z dużej wysokości”. Realnie na odpowiedź o idealną długość kursu wideo wpływ może mieć szereg czynników. Choćby:
To tyle na dzisiaj, a my widzimy się już w roku 2023. Wszystkiego dobrego!