Dzień dobry,
Na wstępie chciałbym podziękować w imieniu fundacji za Twoje zaangażowanie. Jesteśmy wdzięczni, że otwierasz nasz newsletter, choć zdajemy sobie sprawę, że nie zawsze masz czas zapoznać się z nim w całości.
W dzisiejszym newsletterze o tym, że:
Będzie też o spędzaniu czasu w zależności od wieku (i jaki to ma wpływ na tych, których uczymy) i o tym, jak bardzo zmieniły się arkusze kalkulacyjne (i że tego nie doceniamy). Wrócimy też na chwilę do tematu sprzed dwóch tygodni, a więc do świata twórców internetowych.
Jeśli ten newsletter Ci się podoba i uważasz, że Twoi znajomi też mogą być nim zainteresowani, wystarczy, że prześlesz im ten link: https://digitalcreators.eu/newsletter/ - dziękuję.
Zaczynamy!
O temacie pisałem w maju na EPALE w tekście Czy nauczanie hybrydowe ma sens? i opublikowaliśmy też adekwatny podcast na kanale fundacyjnym, ale dziś trochę inne podejście, choć punkt wyjścia jest ten sam. A jest nim raport Specifying Hybrid Models of Teachers’ Work During COVID-19 z którego wynika, że jako edukatorzy nie mamy niezbędnych metodyk, aby radzić sobie z wyzwaniami nauczania hybrydowego. Wydaje się, że mamy narzędzia potrzebne do uczenia i wiemy, jak się nimi posługiwać. Coraz mniej nauczycieli i trenerów zgłasza w najróżniejszych badaniach, że potrzebne im wsparcie w obsłudze narzędzi takich jak Zoom czy MS Teams (o tym w kolejnym punkcie tego newslettera). A jednak w zasadzie brakuje metodyk, szczególnie tych, które pomagają radzić sobie z grupami mieszanymi w edukacji hybrowej. Wszędzie tam, gdzie sytuacja wymagała uczenia osób uczestniczących zdalnie i lokalnie w tym samym czasie wiązało się to z chaosem i problemami. Wygląda więc na to, że wiemy, jak działa nasz samochód, potrafimy nawet wskazać poszczególne elementy pod jego maską, ale jednocześnie nie potrafimy płynnie kierować.
Na pewnym etapie opracowaliśmy edukacji hybrydowej, ale nie przypisaliśmy do niego żadnej definicji, uznając, że każdy mniej więcej wie o co chodzi. I teraz to “mniej więcej” już nam nie wystarczy. Hybryda na pierwszy rzut oka czerpie bardzo dużo z blended learning czyli uczenia mieszanego. Można wręcz znaleźć sprawie same wspólne cechy, z wyjątkiem… kontekstu. Blended learning nie był nam narzucony z góry przez wymagania trudnych czasów. Był raczej odpowiedzią na potrzebę lepszej organizacji procesu uczenia. Jeśli, dzięki zmieszaniu składników i form, można było proces edukacyjny usprawnić i uczynić bardziej wydajnym, to grzechem byłoby nie spróbować. Szczególnie, że nie wiązało się to z żadnymi nadużyciami w relacji uczeń-nauczyciel. Każdej ze strony zależy przecież, żeby było lepiej.
Tymczasem edukacja hybrydowa pojawiła się poniekąd z przymusu i tutaj tkwi źródło problemu. Narzekamy na to, że nie mamy wspólnych metodyk, ale też trudno oczekiwać, że w wyniku badań, a następnie pracy pedagogów czy andragogów (choćby najlepszych) powstanie odpowiedź na pytanie: jak jednocześnie mówić do klasy i do kamerki w laptopie? Żaden schemat, model, graf czy tabelka nam tego problemu nie rozwiążą, ponieważ to trochę przypomina sytuację uczestniczenia w wydarzeniu towarzyskim jednocześnie rozmawiając przez telefon. Trudno tutaj o “metodę” na to, jak robić to dobrze.
Można za to czerpać pełnymi garściami z tego, co już wypracowaliśmy w dziedzinie wspomnianego już blended learning. Tam jest w zasadzie wszystko to, co potrzebujemy, z wyjątkiem irytującego nazywania każdego nowego zjawiska z dowolnej dziedziny “hybrydowym”.
Bardziej zainteresowanych wnioskami z badania Lory Bartlett zachęcam do zapoznania się z tym artykułem.
Pierwszy temat newslettera w ciekawy sposób łączy mi się z wynikami badań, które opublikowała niedawno Rada ds. Kompetencji Sektora Usług Rozwojowych. A w zasadzie ekspert rady - Tomasz Radkiewicz - przedstawił wyniki podczas zeszłotygodniowego webinaru. Sam webinar z omówieniem i wnioskami można będzie znaleźć na profilu YouTube Rady. To za parę dni, a na ten moment najciekawsze dla nas wnioski.
Badanie odbyło się online na próbie 77 edukatorów w dniach 16.03 - 7.04. Możemy więc mieć nadzieję, że próba jest reprezentatywna.
Zacznijmy od pierwszego pytania: Określ stopień w jakim potrzebujesz rozwijać swoje kompetencje. Odnieś się do wszystkich wymienionych kompetencji.
Jak widać, jako edukatorów interesują nas bardzo mocno zagadnienia tworzenia treści i narzędzia. Opcje są bardzo szerokie, ale bardzo wyraźnie widać, że chcemy robić, działać, a nie martwić się sprawami dla nas drugorzędnymi (prawo, RODO, planowanie, walidacja). Może rośnie ciśnienie na to, żeby zacząć konsumować ten post-covidowy edukacyjny tort? Może czujemy, że jak teraz nie będziemy działać, ale jedynie gadać i planować, to ten pociąg odjedzie? Bardzo daleko w środku rankingu znajdziemy “metodologię prowadzenia szkoleń online”. Nawet budowanie marki osobistej jest dla nas ważniejsze, niż umiejętność uczenia. Cóż, takie czasy. Nic dziwnego zatem, że tematy metodyki dla edukacji hybrydowej nie przebijają się dalej, skoro sami jej nie potrzebujemy. Jej waga rośnie dopiero wtedy, gdy jesteśmy zmuszani do stosowania takich form uczenia i wyraźnie odbija się to na naszym komforcie pracy i poczuciu profesjonalizmu. Smutne.
Inne pytanie brzmiało: Jak oceniasz swoje kompetencje w zakresie obsługi programów do prowadzenia szkoleń zdalnych w czasie rzeczywistym (np. Zoom, MS Teams itp.)
Jeszcze inne: Jak oceniasz swoje umiejętności zarządzania uważnością uczestników Twoich szkoleń zdalnych w czasie rzeczywistym?
We własnym mniemaniu czujemy się więc z narzędziami całkiem dobrze, a ich prowadzenie zajęć możemy (samo)ocenić na mocną czwórkę. Jeśli ktoś chciałby w tej sytuacji zarabiać na uczeniu trenerów narzędzi edukacji online, to chyba nie jest to najlepszy moment.
Pracując w branży profesjonalnego uczenia wiemy, jak ważna jest nasza pozycja w mediach społecznościowych. Niekoniecznie ogromna aktywność, ale choćby wspomagacz budowania renomy i tak zwanej marki osobistej. Najpopularniejszym medium od zawsze, czyli od dekady, był Facebook, zastępując swego czasu nasz lokalny Golden Line. Wiele osób, szczególnie zainteresowanych budowaniem włąśnie marki osobistej, zainwestowało sporo czasu w rozwijanie swojej strony na Facebooku, uzupełnianiu profilu czy aktywności w grupach tematycznych. W zasadzie każdy rok daje nam nowe wytyczne w sprawie tego, co warto konkretnie robić, aby wskaźniki szalały.
Od jakiegoś czasu jednak Facebook zaczął w naszej opinii skręcać w stronę portalu rozrywkowo-towarzysko-rodzinnego. I tutaj cały na biało wchodzi Linkedin. W zasadzie to nie wiem co było pierwsze: jajko czy kura? Czy Facebook zaczął odpuszczać część rynku i w tę niszę wszedł Linkedin, czy może to LinkedIn zaczął naciskać Facebooka i sobie miejsce przy stole wywalczył. I to całkiem atrakcyjne, ponieważ coraz częściej słyszę, że na Linkedin łączymy się przede wszystkim w relacjach profesjonalnych. Znam wiele osób, które w ogóle porzuciły komunikację swojej marki (w tym osobistej) na Facebooku, koncentrując się tylko na Linkedin, jako na platformie z przyszłością. A tymczasem raport Internet i social media w Polsce 2022 pokazuje jasno, że Facebook rządzi. Oczywiście, mamy też sporo przedstawicieli nowego nurtu, czyli TikTok czy Instagram, ale ja mam na myśli te media, które pozwalają nam dzielić się z odbiorcami prawdziwymi wartościami, a nie jedynie się promować. I tutaj mamy na podium Facebooka, Messengera i Instagrama - wszystkie trzy platformy należą do Meta. Linkedin jest dopiero dziesiąty, z pokryciem zaledwie 16,8%, co przy 88,1% dla Facebooka jest wynikiem wręcz śmiesznym.
Facebook bierze więc prawie wszystko. Wielu powie: to zależy od tego, co i dla kogo publikujemy. Zapewne tak. Wyniki w raporcie nie zostały “przełamane” choćby przez wiek respondentów czy branże, ale w dalszym ciągu nie widzę tutaj podium dla konkurencji Meta.
Osobną kategorią przemyśleń jest właśnie Linkedin, w który i ja mocno wierzę. Sęk w tym, że portal ten trochę wyhamował na poziomie 4,6 mln użytkowników, zaliczając wzrost o pół miliona w ciągu roku. To mniej więcej tyle, co populacja Poznania, więc niby niemało, ale w praktyce przychodzi mi na myśli jedno słowo: stagnacja. Szczególnie, że Linkedin w ostatnim czasie zrobił sporo, aby upodobnić się do Facebooka i podebrać mu trochę funkcji. Stał się bardziej przyjazny, mniej hermetyczny, ale jednocześnie zachował swój wizerunek sieci profesjonalnych kontaktów. Niespełna 5 mln użytkowników kraju, gdzie żyje prawie osiem razy więcej ludzi to mało optymistyczny wynik. Nawet zapomniany już trochę Snapchat wyciąga 4,9 mln.
Linkedin może być świetną wizytówką dla firmy i warto rozwijać profile zawodowe i strony firmowe, publikować na nich i utrzymywać w stanie aktualnym, To się jeszcze zwróci, ponieważ portal ten wydaje się - mimo spowolnienia - jeszcze przed szczytem swojego wzrostu. Nie można tego powiedzieć o Facebooku, dla którego najlepsze lata już minęły i blask może odzyskać chyba dopiero, gdy projekt Meta zmieni całkowicie zasady gry.
Google niedawno rozszerzyło swoje narzędzia ułatwiając nam usunięcie osobistych danych kontaktowych z wyników wyszukiwania. Może to być ciekawe dla tych, którzy wciąż odnajdują się na stronach dawno zapomnianych firm - niegdysiejszych pracodawców czy partnerów biznesowych.
Powody mogą być różne, ale ważne jest to, że teraz Google nie wymaga od nas udowadniania, że w związku ze zgromadzonymi na nasz temat danymi występuje ryzyko kradzieży tożsamości lub jakaś inna okoliczność, która obligowałaby ją do ingerencji. Jest to ciekawe rozwinięcie prawa do bycia zapomnianym.
– Ważne jest, aby pamiętać, że usunięcie treści z wyszukiwarki Google nie spowoduje usunięcia jej z internetu, dlatego możesz chcieć skontaktować się bezpośrednio z witryną hostingową, jeśli Ci to odpowiada” — powiedziała Michelle Chang, global policy lead for search w Google.
Prośbę można złożyć za pomocą tego formularza. Aby to zadziałało musisz wybrać opcję Usuwanie informacji wyświetlanych w wyszukiwarce Google, a Informacje, które chcę usunąć, są: Tylko w wynikach wyszukiwania Google - w innym przypadku Google może spróbować cię spławić. Jeśli bowiem chcemy zmienić nie wynik wyszukiwania, ale całą treść danej strony, to powinniśmy zwrócić się do jej administratora.
Pamiętajmy przy tym, że nie jest to działanie automatyczne i jego wypełnienie nie oznacza, że po kilku godzinach niechciane dane znikną. Na efekt możemy trochę poczekać. Jednak ważne jest to, że zmienia się polityka Google w tym zakresie i władze korporacji, która przecież żyje dzięki naszym danym doskonale sobie zdają sprawę jak to ważne.
Z kim najczęściej spędza czas taki stateczny czterdziestolatek jak ja? No więc tak:
Skąd to wiem? Z serwisu Flowing Data. Same dane pochodzą z American Time Use Survey. Wykorzystano dane pobrane z tzw. IPUMS od 2011 do 2019 roku.
Jednak nie jesteśmy tutaj dla samych danych, ale dla samoświadomości na temat tego, co się z nami i naszymi relacjami dzieje w czasie. Na Flowing Data znajdziecie interaktywną animację, która pokaże Wam wynik od 15 do 80 roku życia. Nawet jeśli nie zgadzacie się w pełni z danym wiekiem, to spójrzcie na trendy. Spójrzcie na to, jak nasze życie się zmienia i co tracimy wraz z jego upływem.
Furorę robi ostatnio 30-letnia reklama Excela, którą musicie koniecznie obejrzeć. Mamy tutaj fabularne minidzieło o długości 4 minut, które zawiera w sobie elementy prawdziwego thrillera. Przynajmniej tak to odbiorą pracownicy korporacji.
Mnie oczywiście uderzyło coś innego, niż gra aktorska czy scenariusz trzymający w napięciu. Ten film to świetny przykład na to, jak ogromny skok wykonaliśmy przez ostatnie trzy dekady. W reklamie widzimy tak naprawdę narodziny procesu wizualizacji danych w arkuszach kalkulacyjnych. Tutaj nawet nie chodzi o ogromny skok funkcjonalny oprogramowania, bo ten jest niepodważalny. Wrażenie robi to, że możemy z tego filmu niemal wyczuć pierwotne potrzeby opracowania software’u do robienia tabelek. Tutaj tak naprawdę widzimy od czego się to wszystko zaczęło.
I na koniec bardzo w skrócie tylko dwie grafiki z raportu The State of the Creator Economy opublikowanego przez ConverterKit. Chcecie wiedzieć, jakie są najpopularniejsze kategorie twórców internetowych? Proszę:
Tak, ty my - edukatorzy stanowimy siłę! A co się tworzy? A to:
Kursy online są w połowie stawki, ale osiągają duży przyrost rok do roku i to niesłychanie ważne.
Ma to oczywiście odniesienie do poprzedniego newslettera, w którym pisałem o zarabianiu w internecie na swojej twórczości. Nie będę więc powielał tematu, ale po przyjrzeniu się tym wykresom zastanawiam się ilu z nas wierzy, że twórczość edukacyjna w internecie może być zajęciem full time dla każdego, kto tego zapragnie? Czy nisko zawieszona bariera wejścia nie tworzy czasem wrażenia, że wystarczy bardzo chcieć i można zostać edukacyjnym milionerem?
Z tymi przemyśleniami Was zostawiam. Spotkamy się po raz kolejny już za dwa tygodnie.
Dziękuję,
Piotr