Dzień dobry,
Kontynuujemy nieco skromniejsze, wakacyjne wydanie newslettera, ale tym razem jedna ważna zmiana - newsletter debiutuje też jako biuletyn na moim LinkedIn. Tym samym jest on dostępny już:
No to pora przejść do konkretów. Co dzisiaj?
Zaczynamy!
Tego newslettera możesz też posłuchać w formie podcastu:
To znalezisko zawdzięczamy tylko i wyłącznie niestrudzonej działalności Bartka Polakowskiego, którego w obecnym paradygmacie można nazwać kuratorem treści. Człowiek ten niestrudzenie przeszukuje internet w poszukiwaniu naprawdę wartościowej treści. Bartka możecie śledzić jako autora na LinkedIn oraz na facebookowym profilu Korpo E-learning. Afiliacjom stało się zadość, więc przejdźmy do konkretu.
Bartek Polakowski (z profilu LinkedIn)
Baza, którą stworzył Kanadyjczyk Rob Theriault zawiera między innymi 372 (!) przykłady aplikacji XR stworzonych do celów nauczania. Dodatkowo też różne artykuły, opracowania czy raporty.
My skupiamy się jednak na głównej bazie 372 produktów. Nie do każdego mamy dostęp, a wiele z nich wymaga do działania posiadania konkretnego headsetu, ale możemy się zapoznać z bardzo szeroką bazą, która pokazuje też na czym koncentrują się producenci VR obecnie (czyli: gdzie są pieniądze).
Najszerzej reprezentowaną grupą są projekty medyczne, zarówno takie wspomagające naukę (np. anatomia w VR), jak i te symulujące pracę z pacjentem. Łącznie dla medyków mamy 78 ofert czyli 21% całości! Jest też sporo różnego rodzaju szkoleń stanowiskowych dla przemysłu i branży budowlanej czyli tam, gdzie ludzie robią sobie krzywdę.
Co istotne, nie chodzi już tylko o to, żeby założyć pracownikowi okulary na głowę i on ma się uczyć. Dziś dużo miejsca poświęca się też tym, którzy nadzorują pracowników.
Są też aplikacje typu multi user, gdzie więcej, niż jedna osoba może wchodzić w interakcje w wirtualnym świecie.
Komerycjna aplikacja do nauki wystąpień publicznych www.ovationvr.com to wydatek 10-20$ na miesiąc.
Nie są to może nowości i jeśli ktoś się interesuje VR, to z pewnością wiele z tych przykładów widział, jednak ja zawsze podchodziłem do tego sceptycznie (co nie znaczy, że negatywnie). Po prostu brałem udział w kilkunastu symulacjach tego typu, większość z nich była skutecznie oferowana na rynku komercyjnym, czyli służyły do nauki. Co prawda nigdy sam nie byłem w roli ucznia (nawet jeśli korzystałem z programu do nauki obsługi żurawia budowlanego, to nie byłem przecież pretendentem do tego zawodu, więc nie mogłem ocenić na ile mi się taka VR-edukacja przydaje).
Sęk w tym, że jakieś 20% tego, co widziałem miało przeciwskuteczne działanie poprzez zbytnie uproszczenia i brak możliwości przekazania fizycznie tego, co się odbywa w danym zawodzie. Źle wspominam szkolenie z zakresu bycia pilarzem (czyli takim drwalem z pilarką) czy intubowania osób poszkodowanych w wypadkach. Wszystko to robiło wrażenie wysokiego realizmu w obrazie i dźwięku, ale jednak wirtualna rękawica nie pozwala naprawdę dotknąć i poczuć. Poza tym oczywiście brak mi było doświadczenia w danym zawodzie. Wiem jednak, że profesjonalna piła spalinowa waży nawet ponad 10 kg i emituje do 120 dB hałasu, mając moc 4-5x większą, niż popularne marketowe pilarki do zastosowań na działce czy w ogrodzie. I to sprawia, że chciałbym więcej takich opracować, które znalazł Bartek, by studzić ten mój sceptycyzm.
Ważne w tym wszystkim jest też to, że w korporacjach, gdzie szkolenia VR trafiają w pierwszej kolejności są już osoby obeznane z tą formą technologii i potrafią cały proces odpowiednio ułożyć, aby to co jest virtual reality i po prostu reality miało właściwe proporcje.
Aktywność online męczy i to wiemy też bez badań, jednak Dimensional Research wydało niedawno sponsorowany przez Webex raport The Data Behind Video Meeting Fatigue and How to Combat It. A Global Survey of Executives and Knowledge Professionals. Abstrahując oczywiście do tego, że za badanie zapłaciła firma, która oferuje narzędzia do spotkań online i trzeba umieć czasem czytać między wierszami, to i tak mamy tutaj trochę wniosków:
No dobrze, widzimy, że 95% to poważna wartość. Ale co kryje się za danymi? Czy wideo naprawdę jest winowajcą? Jak możemy uchronić się przed zmęczeniem i chronić dobro własne i swoich pracowników?
Nie wiem czy wyniki mogą się łatwo interpolować na edukację zdalną, ale w zasadzie nie ma wielkich przeciwwskazań. W nauce online spędzamy co najmniej dwie godziny dziennie na zdalnych wykładach czy warsztatach, które można do pewnego stopnia porównywać do spotkań online w firmach.
Badanie wykazało, że pracownicy hybrydowi spędzają 2 lub więcej godzin na spotkaniach wideo każdego dnia, a połowa z nich pracuje z domu przez 8 lub więcej dni w miesiącu. Kierownictwo deklaruje, że ich głównym celem w przypadku pracowników zdalnych w 2022 r. jest wydajność zespołu, zaangażowanie pracowników, wydajność indywidualna i ochrona danych. Tak więc na poziomie strategicznym jest to dla pracodawców ważniejsze, niż kwestie bezpieczeństwa czy równowagi psychicznej, które pojawiają się jako niewiele znaczące deklaracje.
Hybrydowi pracownicy wskazują, że ich największymi wyzwaniami w 2022 r. były równowaga między życiem zawodowym a prywatnym, zapobieganie wypaleniu zawodowemu i awans zawodowy.
Najważniejsze problemy, które mają negatywny wpływ na spotkania online, to:
Ktoś powie, że to niewielkie problemy i czepianie się, ale jeśli codziennie cię to spotyka to wierzę mocno, że może skończyć się zmęczeniem i frustracją.
I wreszcie:
Oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że temat jest trochę sztucznie nadmuchany i wnioski w raporcie są takie, że cierpią wszyscy, ale ci, którzy decydują się na produkty Webex tak jakby o 30% mniej. Niemniej jednak warto przejrzeć wyniki dokładnie pod kątem naszego podejścia do uczenia. Nie zwykliśmy się jakoś wyjątkowo głęboko koncentrować na dobrostanie uczniów i studentów. Wiemy, że czas online nie jest łatwy, ale też traktujemy technologię jako pewien przywilej z którym się nie dyskutuje. Na uczelniach, w szkołach czy salach szkoleniowych mamy pewne standardy i wytyczne BHP. Co lepsze i bardziej świadome firmy szkoleniowe zwracają uwagę na komfort pracy swoich trenerów i przede wszystkim ich podopiecznych, weryfikując np. nasłonecznienie sali czy jej akustykę. Tymczasem online zwykliśmy pamiętać, że trzeba robić częste przerwy i… to wszystko. Szerzej to zagadnienie raczej nie istnieje, a przynajmniej nie wśród decydentów.
Skoro jest źle, to co proponują sami badani?
Jedynie 3% ankietowanych uważa, że spotkaniom online nic nie pomoże.
HappyScribe to już od dwóch lat mój ulubiony serwis ratujący mi życie (a przynajmniej oszczędzający sporo czasu z tego życia) służący do generowania napisów do filmów i nagrań dźwiękowych. Co w nim takiego wyjątkowego?
Cóż, dostępność materiałów cyfrowych to coraz większe wyzwanie, ponieważ powoli przestaje być to tylko konieczność. O ile generowanie napisów w czasie rzeczywistym do webinarów to sprawa raczej trudna i kosztowna (porównywalna co najmniej do kosztów zatrudnienia tłumacza migowego), tak napisy w filmach są powoli standardem. Gdzie?
Jest też oczywiście szerokie grono osób niesłyszących i niedosłyszących, dla których napisy to jedyna możliwość zapoznania się z treścią danego przekazu. Teoretycznie reguluje te sprawy norma WCAG 2.1, która już na najniższym poziomie A zakłada obowiązek dodawania do treści napisów rozszerzonych. W praktyce jednak jest wiele wyjątków i większości z nas te restrykcje nie dotyczą. Dla zdecydowanej większości twórców jest to więc martwy przepis.
Gdzie leży problem? Bo chyba nie w niechęci twórców i producentów do wspomagania dostępności cyfrowej? Problemem jest to, że tworzenie napisów jest czasochłonne, a więc - w wielu przypadkach - drogie. Nie tylko trzeba przepisać ze słuchu często bardzo długie wykłady czy rozmowy, ale do tego stosować odpowiednie formatowanie. Najbardziej popularnym standardem napisów w wideo jest SRT (SubRip file format), który jest akceptowalny m.in. przez Facebooka, LinkedIn, YouTube, Vimeo i wiele innych serwisów. Rzeczywiście, słowo “standard” jest tutaj bardzo na miejscu. Rzecz w tym, że same napisy wyglądają tak:
Możemy je sobie stworzyć nawet w Notatniku, byle byśmy zachowali składnię: numer wiersza, czas początku i końca wyświetlania napisu wyrażony godzinach, minutach, sekundach i milisekundach, rozdzielony znakami –> i wreszcie sama treść napisów. Jeśli pomylimy się w jakimś dwukropku czy łączniku, całość się posypie. Na powyższym przykładzie widzicie jedynie dwie linijki napisów. Wyobraźcie sobie, że musicie je zrobić dla kilkugodzinnego kursu wideo.
Czy to nie może dziać się samo? Może i automatyczne napisy generuje chociażby YouTube, ale… nie po polsku. Jeśli jednak ktoś chce ręcznie przepisywać filmy, to edytor YouTube jest o tyle dobrym pomysłem, że sam ustawia sygnatury czasowe i nam pozostaje tylko odpowiednio szybko pisać. W dalszym ciągu jest to jednak duży trud.
Dlatego, gdy odkryłem HappyScribe, to narzędzie to zagościło u mnie na dobre. To nie jest tak, że program robi wszystko za nas, ale świetnie sobie radzi również z językiem polskim, a godzinne webinarium potrafi “przepisać” w około 10 minut. Całość trzeba jeszcze poprawić ręcznie, szczególnie w zakresie nazw własnych czy interpunkcji, jednak oszczędność czasu jest ogromna.
A jak wiadomo: czas to pieniądz. I tutaj mamy największą wadę HappyScribe - koszt obsługi. Nie wiem czy mogę nazwać to wadą, ponieważ na tle konkurencji nie wypada źle, ale jednak płacimy 12 euro za każdą godzinę materiału. Dla jednych to dużo, ale innych - niewiele. Zależy od sytuacji. Dla mnie to o tyle dobra oferta, że nie mam dostępu do taniej siły roboczej w postaci stażystów czy wolontariuszy, więc większość zadań i tak musiałbym robić sam lub podzlecać. Samodzielne opracowanie godzinnego webinaru zajmowało mi około 3 godziny czyli musiałbym wyceniać siebie na około 4 euro za godzinę. Dla mnie to nie ma sensu, szczególnie, że w HappyScribe płacimy tylko za realnie “przepisany” materiał i nie jesteśmy związani żadnym abonamentami.
A teraz coś dla Was: chcecie spróbować bez zakładania konta? Oto jeden z moich materiałów: https://www.happyscribe.com/transcriptions/67a91394aec24b37a47566df02579c90/subtitles?share_code=2f61d93c2bf2fd49e46a - klikając w ten link przejdziecie bezpośrednio do panelu tłumaczenia i zobaczycie jak to działa. To jest właśnie inna zaleta tego rozwiązania: możliwość dzielenia się projektem np. z redaktorką czy tłumaczem. Tworzyłem kiedyś kurs wideo w sześciu językach (tzn. sam kurs był po angielsku, ale napisy miały być dostępne dodatkowo po polsku, francusku, hiszpańsku, niemiecku, portugalsku i - oczywiście - angielsku). 4 moduły, ponad 60 wykładów. Wyobraźcie sobie chaos, który musiałbym opanować z wersjonowaniem napisów i wariantów tłumaczenia. A tak naprawdę całość procesu odbyła się wewnątrz aplikacji, ponieważ każdy tłumacz pracował bezpośrednio w niej. Ja mogłem w każdej chwili się zalogować, sprawdzić postępy czy pomóc.
Program możecie też zobaczyć w działaniu w moim filmie:
Inne narzędzia, nie tylko napisy, omówiłem całkiem niedawno podczas webinarium dla EPALE: Narzędzia zwiększające dostępność Twoich działań edukacyjnych.
Dziękuję za dzisiaj i do zobaczenia za dwa tygodnie!